publikacje

Florencja i Kraków wobec dziedzictwa

2008

Wysoką rozpoznawalność w świecie Florencja i Kraków zawdzięczają dziś niewątpliwie bogactwu i klasie swego dziedzictwa. Rodzi to potrzebę mądrego zarządzania potencjałem historii, jak również jego nowej interpretacji i wykorzystania dla rozwoju. Tym zasadniczym kwestiom poświęcona była konferencja Florencja i Kraków wobec dziedzictwa zorganizowana w Krakowie w dniach 15 i 16 października 2007 roku – jej owocem jest niniejsza książka.

Franco Camarlinghi, Zarządzanie kulturą? Przypadek z kilkoma użytecznymi wskazówkami dla Krakowa

Po II wojnie światowej Florencja mogła zmierzyć się z nowoczesnością poprzez racjonalne projektowanie rozwoju miasta, zarówno w wymiarze budowlanym, jak też gospodarczym i społecznym; podobna szansa zaistniała po powodzi i w związku z późniejszym gwałtownym wzrostem masowej turystyki. Tak jak po wojnie można było „uzupełnić” miasto „w sposób pozytywny”, tak samo można było zagospodarować puste obszary pozostawione przez powódź, wprowadzając na nich nowe formy działalności. W obydwu przypadkach zmiany zależały od rządzących, a ci wybrali szybki zysk, czyli drogę łatwiejszą w realizacji, ale krótkowzroczną, zamiast narzucić wizję miasta nowoczesnego, ale o silnych związkach kulturowych z przeszłością.

W drugim wskazanym przeze mnie okresie, który łączy się ze współczesnością, „miasto sztuki” przekształciło się stopniowo w „miasto-targ pamięci”. Ta sama sytuacja zaistniała w wielu ośrodkach włoskich i europejskich; możliwe, że pojawi się również w innych stolicach dziedzictwa kulturowego.

We Florencji zarządzanie dobrami kultury stopniowo nagięło się do wymogów rynku masowej turystyki. Weźmy jako pierwszy przykład politykę zarządzania dorobkiem artystycznym. Za ten dorobek odpowiedzialne jest państwo (duże muzea jak Uffizi, Pitti czy Akademia). To muzealne bogactwo, stanowiące 80% całego dziedzictwa miasta, zostało stopniowo uznane jedynie za źródło zysków osiąganych dzięki turystyce międzynarodowej. Konserwacja oraz badania naukowe stały się działaniami drugiej kategorii względem wymogu ciągłego zwiększania napływu mas ludzkich, przebywających we Florencji przez kilka godzin. Z całego bogactwa zabytków na użytek turystów wyodrębnia się zaledwie kilka ikon: Dawid w Galerii Akademii, Sala Botticellego w Galerii Uffizi, Michał Anioł w kaplicach Medyceuszy – tworząc totemiczny obraz historii sztuki, co ma niewiele wspólnego z dążeniem do pogłębienia ogólnej wiedzy o konkretnej epoce kulturowej, jaką było odrodzenie.

I tak, władze miasta zajmują się utrzymaniem lub przekraczaniem, rok po roku, rekordu wstępów do Galerii Uffizi. Presję na kierownictwo obiektów muzealnych stale wywierają grupy biznesowe, przedstawiciele związkowi i polityczni, nie biorąc pod uwagę stanu konserwacji ani też konieczności opieki nad zabytkami w samych muzeach – poza sytuacjami, kiedy wyjątkowo znane dzieło zostanie uszkodzone. To, jak dorobek muzealny traktują lokalni przedstawiciele biznesu i polityki, połączyło się z nierozważnym i przewrotnym zarządzaniem dobrami Kultury przez państwo i ostatecznie ugruntowało we Florencji monokulturę turystyczno-handlową, która negatywnie wpłynęła na inne pola działania.

Dzisiaj, jak już wiele razy podkreślałem, tożsamość danego miejsca jest tworzona przez spuściznę kulturową i artystyczną, ale również – a może przede wszystkim – przez sposób, w jaki ta spuścizna współistnieje z ludźmi, którzy w danym miejscu pracują, produkują, mieszkają i respektują wartości środowiska miejskiego jako jego spadkobiercy. Gdy znika związek pomiędzy dziedzictwem a ludźmi, którzy wśród niego żyją, spuścizna staje się przedmiotem nierozsądnego i przewrotnego wyzysku. Tożsamość gnije, a dobro Kultury – „miasto” – przestaje jako takie istnieć, zastąpione przez podporządkowane jednostkowym interesom ekonomicznym wykorzystanie mniej lub bardziej istotnych fragmentów dziedzictwa. Czyż nie w ten właśnie sposób realizuje się – negatywne na dłuższą metę oraz niszczące wizerunek „miasta sztuki” – zarządzanie kulturą?

Kiedy mówi się o przemianach konkretnego miasta, zwykle ma się na uwadze politykę kulturalną, a prawdziwe zarządzanie kulturą – czyli działania i inicjatywy, które władze publiczne i prywatne mogą wprowadzić w złożone życie miejskie – traktuje się jako kwestię drugorzędną. A ono taką nie jest. Zarządzanie kulturą jest nie tylko ważne samo w sobie, ale także dlatego, że pokazuje, czy ci, którzy odpowiadają za miejsca naznaczone dziedzictwem o wielkiej wartości, potrafią zrozumieć rzeczywistość – czy nie, czy mają „umysł wizjonerski” – czy im go brakuje.

We Włoszech inicjatywy publiczne w zakresie polityki kulturalnej w najważniejszych miastach pojawiły się w latach siedemdziesiątych. Asesury do sprawy kultury zdobyły znacznie, którego nikt wówczas nie przewidywał. Wcześniej były one wręcz „kopciuszkami” lokalnej administracji, jak zresztą cała polityka na rzecz Kultury w rządzie. W 1975 roku zostało ustanowione, dzięki Giovanniemu Spadoliniemu. Ministerstwo Dóbr Kultury – dzisiaj po prostu Ministerstwo Kultury. Lata siedemdziesiąte we Florencji były też czasem odnajdywania równowagi między fenomenem masowej turystyki, byle jakiej i na niskim poziomie, a obroną czy też nawet tworzeniem współczesnej tożsamości. Pomysł był taki, aby stymulować – przede wszystkim poprzez inicjatywę publiczną – wszelkie możliwości tworzenia nowej świadomości, wykorzystując różne formy działalności kulturalnej, aby w pełni przywrócić żywotność istniejącym już instytucjom i stworzyć nowe w związku z pojawiającymi się jednostkami lub grupami badawczymi i twórczymi. Chodziło też o to, aby w tych działaniach oprzeć się na doświadczeniach krajowych i międzynarodowych i wykorzystać je, zwłaszcza te ostatnie, na terenie Florencji. Dla przeciwwagi, starano się więc stworzyć pewien klimat, który dałby poczucie wyraźnego kontrastu z konsumpcjonistyczną degradacją, do jakiej w nieunikniony sposób zmierzało miasto w efekcie wprowadzonych przemian urbanistycznych, gospodarczych i społecznych. Oczywiście, nikt się nie łudził, że będzie można radykalnie zmienić kierunek, w którym zmierzała Florencja w wyniku działań trudnych do kontrolowania czynników międzynarodowych oraz interesów gospodarczych mogących uwarunkować każdego typu rozwój. Uważano jednak za możliwe zatrzymanie i odwrócenie procesu degradacji, umacniając szanse na taką „produkcję kulturową”, która ukazałaby alternatywną tożsamość miasta i inną perspektywę rozwoju.

Nie jest możliwe opisanie wszystkich wydarzeń będących owocem tego nowego planu działania. Jednak przywołam przykład związany właśnie z Krakowem, który może być tu użyteczny. Mam na myśli realizację spektaklu Wielopole, Wielopole Tadeusza Kantora. Już wcześniej doświadczyliśmy emocji, które wzbudzała słynna Umarła klasa, kiedy po raz pierwszy we Włoszech mogliśmy obserwować pracę Tadeusza. Teraz zapewniono mu warunki, aby mógł stworzyć we Florencji jeszcze jedno dzieło. Artysta pracował w systemie całkowicie nieznanym włoskiej tradycji teatralnej. Pozostał w naszym mieście przez długi okres, zaczął pracę „od zera” i tu, na miejscu, tworzył wszystkie elementy swojej sceny, przez co mógł nawiązać nieprzypadkową relację z kulturą i ludźmi zainteresowanymi jednym z artystycznych geniusz naszych czasów. Po dziewięciu miesiącach przygotowań i wystawieniu Wielopola w najpopularniejszej florenckiej dzielnicy Santo Spirito, w starym kościele niepełniącym już funkcji religijnych. Planowano powołanie do życia odpowiednika krakowskiej Cricoteki. Ośrodek taki – ukazujący warsztat pracy wielkiego mistrza XX wieku – przyczyniałby się do tworzenia współczesnego wizerunku miasta sztuki, odmiennego od tego typowego, opierającego się na stereotypach, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Niestety były to jedynie plany!

W latach osiemdziesiątych zaczęto lansować odmienną wizję. Zamiast starań o osiągnięcie równowagi między wykorzystaniem miasta i jego dziedzictwa w zakresie turystyczno-handlowym, a ustaleniem polityki wobec „produkcji kulturalnej”, również w sensie materialnym (rzemiosło), zaczęła obowiązywać ideologia „wydarzenia” lub też, jak się dzisiaj mówi „eventu” pseudokulturalno-oświatowego, oderwanego od lokalnych tradycji, usprawiedliwianego domniemaną siłą komunikatywności, będącą wynikiem swoistego upodobania do mody.

Nieprzypadkowo dzisiaj w budżecie jakiejkolwiek imprezy więcej środków przeznaczonych jest na tzw. komunikację niż na prawdziwą twórczość artystyczną. Sprzyja to rozwojowi wyspecjalizowanych agencji i powstawaniu odrębnych wydziałów uniwersyteckich. Wszystko to wydaje się gorączkowym poszukiwaniem najlepszej recepty na coś, co nie ma sensu!

powrót na stronę główną » powrót do wyników wyszukiwania »