publikacje

Dziedzictwo a transformacja

2005

Dziedzictwo historyczne konfrontowane ze zmieniającym się współczesnym światem to główny temat nowej książki prof. Jacka Purchli. Analiza tej problematyki w kontekście zmian dokonujących się po 1989 roku, wpisuje się w szerszą kwestię rozważań nad związkami między kulturą a ekonomią i kulturą a polityką. Autor wnikliwie charakteryzuje istotę relacji między dziedzictwem a polską transformacją, zwracając uwagę na ostre zderzenie przeciwstawnych tendencji: obserwujemy wyraźne poszerzenie „obszaru” dziedzictwa i możliwości jego ochrony, a jednocześnie marginalizację i instrumentalizację dziedzictwa. Nie poprzestając na tej diagnozie, postuluje szereg działań niezbędnych dla skutecznego i nowoczesnego zarządzania potencjałem dziedzictwa.

Kultura a transformacja Polski Jest swoistym paradoksem, że kultura to jedyny duży sektor publiczny w Polsce, który nie został w ciągu ostatnich dziesięciu lat poddany transformacji. Pogłębia się asymetria pomiędzy transformacją państwa i jego decentralizacją z jednej strony a anachronicznym modelem, w jakim realizuje się kultura narodowa w Polsce – z drugiej. Dotychczasowy model i zakres mecenatu państwa wobec kultury nie przystaje do zmian, które dziś przeżywamy. Globalizacja i tak zwana komodyfikacja, czyli „utowarowienie” kultury oraz szybkie zmiany modelu konsumpcji, a wreszcie zmiany ustroju państwa i jego decentralizacja po roku 1998 w sposób naturalny zmieniły również położenie kultury. Wyraźnie widać więc zależność pomiędzy brakiem wizji i rozumieniem roli kultury w zmieniającej się szybko rzeczywistości a pogłębianiem się kryzysu tego sektora w Polsce. Jest rzeczą bezsporną, iż istnieje sprzężenie zwrotne pomiędzy kulturą jako czynnikiem rozwoju a tym, że istotą kultury jest rozwój. Zwłaszcza ścisły związek kultury z tak zwaną nową ekonomią, z kwestiami szybkiej komunikacji, z kreacją, innowacyjnością, kapitałem ludzkim nie budzi dziś wątpliwości. Według ostatnich danych kapitał ludzki to 65% bogactwa w świecie, a więc inwestowanie w kulturę to fundament rozwoju gospodarczego. Tymczasem w Polsce bardzo często kultura jest postrzegana – również przez klasę polityczną – przede wszystkim jako balast, jako tradycyjne obciążenie budżetu. Patrząc choćby na doświadczenia naszych sąsiadów, łatwo sobie uświadomić, jak złożoną i skomplikowaną materią jest dzisiaj to, co Niemcy określają jako Kulturindustrie, czy nawet Kulturwirtschaft, a co Anglicy nazywają culture industries. Jest to wielki sektor, który generuje wzrost, zwłaszcza na poziomie regionalnym, i który oczywiście kreuje znaczący rynek pracy. Wyraźny jest dzisiaj w krajach Europy Zachodniej trend, który można podsumować w ten sposób: następuje deinstytucjonalizacja, deetatyzacja i decentralizacja kultury. Sektor publiczny wycofuje się wprawdzie z bezpośredniego finansowania kultury, ale w większości krajów europejskich kultura to nadal sprawa państwa. Tyle tylko, że państwo nie chce się bezpośrednio angażować w kulturę. Przed kilku laty w Wiedniu przeprowadzono gruntowną reformę zarządzania kulturą pod charakterystycznym hasłem: „Więcej kultury w polityce – mniej polityki w kulturze”. Decentralizacja nie powinna więc wykluczać nowoczesnego mecenatu państwa, a swoiste odpaństwowienie kultury winno łączyć się harmonijnie z jej upublicznieniem.

Próbując dokonać krótkiej diagnozy stanu kultury w Polsce, odnotować trzeba przede wszystkim nakładanie się różnych poziomów jej systemowego kryzysu. Po pierwsze mamy ciągle nie zreformowaną sferę kultury instytucjonalnej. Opiera się ona na statycznym, ekstensywnym systemie, który coraz gorzej radzi sobie nie tylko z wyzwaniami współczesności – choćby ze światem rozrywki, ekspansją mediów elektronicznych – ale i z podejmowaniem konkurencji w ramach wielkiego rynku sztuki, jaki funkcjonuje w krajach Wspólnoty Europejskiej. Drugim zasadniczym dylematem jest ochrona dziedzictwa kulturowego, które w tym samym stopniu co kultura podlega komodyfikacji. Dziedzictwo jest więc dziś zasobem i potencjałem do wykorzystania – zwłaszcza z perspektywy rozwoju regionalnego. Po roku 1989 nie stworzono jednak nowych systemowych warunków dla nowoczesnego podejścia w tym zakresie. Z tego punktu widzenia najlepiej radzi sobie rynek usług kulturalnych.

Dlaczego więc w ciągu ostatnich kilkunastu lat polityka państwa polskiego wobec kultury okazała się tak mało skuteczna? Wszyscy mamy w pamięci końcówkę lat osiemdziesiątych i ten wyjątkowy moment, kiedy kultura odgrywała szczególną rolę w życiu narodu. Paradoksalnie, myślenie z końca lat osiemdziesiątych, gdy kultura stała się na chwilę swoistym języczkiem u wagi w wielkim politycznym sporze Polaków, dziś okazuje się balastem. Dla jednych kultura stanowiła wówczas narodowe sacrum, czyli coś, co znajdowało się w stanie swoistej splendid isolation wobec żywiołów rynku. Dla marksistów była elementem nadbudowy, częścią sektora nieproduktywnego i nieprodukcyjnego. Tymczasem dzisiaj nie może być sprzeczności pomiędzy faktem, iż kultura jest sacrum, ale staje się także „towarum”.

Mimo kryzysu finansów publicznych, w ciągu ostatnich dziesięciu lat żaden z rządów nie podjął poważnej próby dostosowania sektora kultury do nowej sytuacji ekonomicznej państwa. Równolegle zaobserwować można było charakterystyczne zjawisko politycznej marginalizacji kultury. Pozycja kolejnych ministrów kultury w rządzie (w latach 1990-2000 resortem kierowało 12 szefów!) wyraźnie słabła. Zajmowali się oni głównie rozdawnictwem kurczących się środków budżetowych, unikając koniecznych działań systemowych i z wielką determinacją broniąc kultury przed rynkiem, zamiast budować rynek dla kultury. W ten sposób zasadniczo zmieniła się aktywność państwa w kreowaniu rynku kultury, przy równoczesnym rozwoju konkurencyjnego sektora rozrywki, który zdominowały m.in. media elektroniczne.

Gdyby na kilkanaście lat transformacji spojrzeć z perspektywy – już – historycznej, to politykę państwa wobec kultury można by podzielić na cztery wyraźne fazy. Okres 1989-1991 to wstępny etap transformacji. Podjęto wówczas zasadnicze decyzje zmierzające ku prywatyzacji wybranych sektorów kultury, przy świadomym pozostawieniu jej instytucjonalnego rdzenia bez istotnych zmian. Zwłaszcza kadencja Izabelli Cywińskiej była czasem wielu śmiałych decyzji, a przy tym niepopularnych, głównie w środowiskach twórczych i artystycznych, które już wówczas manifestowały swoje głębokie przywiązanie do „mincowskiego” modelu mecenatu państwa. Przeprowadzono wówczas m.in. udaną prywatyzację co najmniej dwóch wielkich rynków kultury w Polsce: książki i muzycznego. Lata 1991-1993 przyniosły pierwsze próby systemowej reformy instytucji kultury w duchu decentralizacji (chodzi tutaj zwłaszcza o reformę samorządową roku 1990 i tzw. pilotaż z roku 1993). Podsumowaniem tej fazy było przyjęcie przez rząd Hanny Suchockiej 10 sierpnia 1993 roku założeń polityki kulturalnej państwa. Był to jedyny w ciągu ostatnich kilkunastu lat dokument w tej sprawie, jaki państwo przyjęło! Ma on przede wszystkim wartość historyczną i stanowi podsumowanie sposobu myślenia o polityce kulturalnej państwa lat 1989-1993. Dwa miesiące po przyjęciu przestał być aktualny, ponieważ jesienią 1993 roku zasadniczo zmieniły się polskie realia polityczne. Przypadająca na lata 1993-1997 trzecia faza polityki kulturalnej oznaczała wyraźny powrót do scentralizowanego sterowania instytucjami kultury, przy wyraźnym zawężaniu interpretacji przepisów, biurokratyzacji działań, a także ograniczeniu działań budżetowych. Choć był to czas powrotu do modelu polityki kulturalnej sprzed 1989 roku, nie można nie zauważyć, iż krytykowany przez wielu i wyszydzany przez media minister Zdzisław Podkański odniósł spektakularny sukces: nie tylko odwrócił w roku 1997 spadkowy od 1989 trend udziału nakładów na kulturę w budżecie państwa, ale i uzyskał dla siebie mocną pozycję w rządzie.

W tym kontekście zmiana polityczna roku 1997 przyniosła rozczarowanie. Nowy rząd, który przyszedł z hasłem reform, nie tylko nie wygenerował jakiekolwiek zmiany w zakresie zarządzania instytucjami kultury, ale też nie potrafił ich przygotować do reformy administracyjnej w roku 1998. Wystarczy choćby przypomnieć tzw. grę w numerki, gdy w listopadzie 1998 poza Ministerstwem Kultury arbitralnie próbowano decydować, czy przy ministrze powinno pozostać 8, 13, 18, 21… narodowych instytucji, bez zastosowania kryteriów merytorycznych i systemowego podejścia do problemu zarządzania instytucjonalnym potencjałem kultury w Polsce.

Nie ulega przy tym wątpliwości, iż reforma administracyjna wprowadzona 1 stycznia 1999 roku stała się fundamentem nowego, zdecentralizowanego modelu zarządzania kulturą w Polsce. Szkoda, iż siłę tego sukcesu osłabiły nie tylko nieoszacowane budżety przekazywanych samorządom instytucji, ale też brak nowoczesnej ustawy o instytucjach kultury. Ich upodmiotowienie i nowoczesny system finansowania ciągle pozostają w sferze postulatów. Za decentralizacją nie poszło też przekształcenie struktury celowej i funkcjonalnej Ministerstwa, które mimo zmiany nazwy nie tylko nie potrafiło zareagować na nowe wyzwania, ale z coraz większym trudem wykonuje swoje obowiązki organizatora i administratora najważniejszych instytucji kultury w państwie.

Rozwój kultury polskiej ograniczają dziś fundamentalne bariery wymagające szybkiego przezwyciężenia. Po pierwsze bariera doktrynalna. Kultura jest ciągle postrzegana jako sektor nieprodukcyjny, element nadbudowy, jako narodowe sacrum wyłączone z obiegu i rachunku ekonomicznego. Po drugie jest to bariera ustrojowa, a przede wszystkim spadek po reformie roku 1998. Nastąpiło wówczas gwałtowne przejście od daleko posuniętej centralizacji (jeszcze w czasie tzw. pilotażu w 1993 roku minister kultury i wojewodowie bronili się przed przekazaniem samorządom w wielkich miastach wielu instytucji kultury, które już wówczas powinny być skomunalizowane) do skrajnej decentralizacji. Tę słuszną skądinąd reformę wprowadzono bez uprzedniego przygotowania do niej sektora kultury, czego skutkiem jest wciąż dająca się we znaki bariera „mijających się kompetencji” różnych szczebli administracji publicznej. Wystarczy spojrzeć na strukturę instytucji marszałkowskich np. w Małopolsce. Powstała ona w wyniku reformy 1998 roku jako rezultat mechanicznie zastosowanych procedur prawnych, a nie analizy funkcjonalnej istniejących instytucji kultury. Marszałek przejął więc instytucje, które dzisiaj niekoniecznie są dobrymi instrumentami realizacji strategii rozwoju kultury na poziomie regionu. Na to nakłada się nieumiejętność współfinansowania instytucji kultury jednocześnie z budżetu centralnego, jak i regionalnego oraz lokalnego – jak to się robi w Niemczech czy Austrii. W wypadku Krakowa i Małopolski dotyczy to strategicznych dla rozwoju miasta i regionu kwestii jak np. budowa wielofunkcyjnego centrum konferencyjno-koncertowego czy stworzenie podstaw dla rozwoju przemysłu festiwalowego o ponadlokalnym znaczeniu.

Trzeba także wyraźnie podkreślić, iż jednym z powodów kryzysu jest bariera „Polski resortowej”. Kultura, rzekomo nieproduktywna, pracuje w istocie na inne sektory. Najlepiej widać to na przykładzie dziedzictwa kulturowego, które w wielu krajach, również słabiej rozwiniętych, jest kołem zamachowym rozwoju przemysłu turystycznego. Te właśnie fakty w sposób oczywisty potwierdzają konieczność szybkiego przewartościowania w Polsce podejścia do zagadnień kultury i znacznie lepszego jej wykorzystania w procesie transformacji. Łączy się to nierozerwalnie z potrzebą szybkiego przezwyciężenia jeszcze jednej bariery, która doskonale uwidoczniła się na Kongresie Kultury w Warszawie w grudniu 2000 roku. Stanowi ją swoisty grzech pychy i miłości własnej środowisk twórczych. Z jednej strony korzystają one chętnie – jak np. środowisko teatralne – ze skutków komercjalizacji rynku filmowego i telewizyjnego, z drugiej bronią przywilejów wynikających z dalszego utrzymywania anachronicznego, oderwanego od rachunku ekonomicznego modelu zarządzania instytucjami kultury,

Czy więc kultura polska po kilkunastu latach transformacji znajduje się w punkcie wyjścia? Na pewno nie. Faktem niepodważalnym jest jej decentralizacja, a także dostosowanie do zasad ekonomii tak ważnych obszarów kultury jak np. rynek książki. Równocześnie jednak stoimy przed pilną koniecznością szybkiego nadrobienia straconego czasu. Straconego dla kultury. Anachroniczny, nie nadążający za szybko zmieniającym się modelem konsumpcji system zarządzania kulturą musi zostać jak najszybciej zmieniony. Jest to warunek konieczny nie tylko dla przełamania wyraźnego impasu, ale i dla skutecznego uczestnictwa Polski w międzynarodowym rynku kultury. Wymaga to jednak zmiany oceny miejsca kultury w globalizującym się świecie i odczytania jej jako czynnika kreacji oraz ważnego katalizatora rozwoju społeczno-ekonomicznego.

powrót na stronę główną » powrót do wyników wyszukiwania »